Oczywiście,chodzi o Biłgoraj, o tzw. duże targowisko. Tu wszyscy znają to miejsce. To ok. 7 ha terenu przyległego do ul. Dąbrowskiego. Targowisko jest oblegane w czwartki, kiedy jest targ, dawniej jarmark, a soboty są tego już tylko namiastką. W pozostałych dniach jest bezpańskie i smutne. Ale w dni targowe spotykają się tu prawie wszyscy. I ci z miasta i ci z powiatu, choć przeważają ludzie starsi i bardziej oszczędni. A podaż jest tak duża i różnorodna, że znajdzie się tu zawsze coś ciekawego dla każdego, nawet dla lokalnego krezusa i dla niekupującego, a chcącego tylko poobserwować handel i trochę podyskutować ze sprzedawcą o właściwościach oferowanych towarów. A oni bardzo chętnie podejmują temat. Z własnego doświadczenia wiem, że znają dużo zalet swoich towarów. Potrafią zachwalać i dobijać targu. Robią to jednak już inaczej, spokojniej, bez podawania ręki do ugody cenowej, jak to było kiedyś przy większych transakcjach. Teraz przy zakupie przeważnie pokazują cenę, a przy próbie targowania zasłaniają się nią, tak jakby były one urzędowe. Ale po wymianie uwag często tę cenę obniżą i podziękują za zakup. Inaczej próbują zachwalać swoje towary obcokrajowcy. Reklamują z ręki kołdry, poduszki, pilarki, mówią nawet troszkę po polsku, przeważnie udają, że są Węgrami, a w rzeczywistości ponoć są Rumunami. Bazują na lepszej opinii Węgrów w Polsce i próbują tym skuteczniej zachęcić kupujących. Pomijając tych trochę niedomytych obcokrajowców, to naprawdę sprzedawców cechuje duża kultura kupiecka i uczciwość. Kupujący też nie próbują odważać się na przekręty. Pod tym względem jest tu pełna kultura i bezpieczeństwo osobiste. Można domniemywać, że to ciąg dalszy uczciwej biłgorajskiej tradycji handlowej, wywodzącej się z rzemiosła i rolnictwa. Tę ocenę potwierdzili dyżurujący policjanci. Wg nich w ciągu ostatnich prawie 10 lat zdarzyły się tylko dwa kryminalne incydenty. To cieszy. Cieszą również stosunkowo niskie ceny, np. konfekcji, butów, odzieży, mebli, adekwatne do jakości. Natomiast ostatnio smutne na targu jest to, że drożeją w szybkim tempie towary rolno-spożywcze. Ale tu z kolei płacimy za ich wysoką jakość i ekologiczne pochodzenie, a także z powodu ogólnej dekoniunktury i sezonowości. A gdyby oni sprzedawali poprzez sklepy, ceny byłyby zapewne jeszcze wyższe. Te artykuły są na pewno zdrowsze od podobnych artykułów w supermarketach, najczęściej importowanych z daleka, np. z Holandii lub Maroka, a nawet Chin. To wszystko, co napisałem wyżej jest, moim zdaniem, krzepiące i zasługuje na uznanie. Ale jest jeszcze druga strona targowiska: to spartańskie warunki i brak infrastruktury handlowej. Rzeczywiście, jest to tylko "gołe" miejsce, bez właściwego utwardzenia, bez wyraźnych granic, bez ogrodzenia, bez zorganizowanych stałych stanowisk sprzedawczych, bez stanowisk barowych, choćby tylko z herbatką, bez właściwej kanalizacji. Są tylko skromne toalety i malutki, wysłużony budyneczek administracyjny. Aż dziwne jest, że na tak biednym targowisku jest tak czysto i bezpiecznie. Panuje prawie wzorowy porządek. Jak się dowiedziałem, jest to zasługa Wspólnoty Gruntowej - właściciela jeszcze spornego terenu/?/ i jej bardzo zaangażowanych kilku pracowników targowiska, znanych od lat prawie wszystkim. Są to Jerzy Ładkiewicz i Edward Kowalski. Oni pobierają opłaty placowe, oni wytyczają przejścia i przejazdy, oni dbają o porządek, oni są w kontakcie z dyżurująca policją i strażą miejską. Jednym słowem robią to dobrze. A w sumie obsługują dziennie nawet 270 sprzedawców. Nasuwa się pytanie, czy nie można tego targowiska unowocześnić i doposażyć? Przecież obecny stan świadczy o nieporadności zarówno właścicieli terenu, jak i włodarzy miasta i powiatu. Ponoć są dalej problemy własnościowe i dalej jest tymczasowość lokalizacji, a to targowisko ma już ponad 40 lat. To smutne. I tym smutnym akcentem kończy ten felieton autor.