Takiej kampanii nikt się nie spodziewał. Najpierw lotnicza katastrofa pod Smoleńskiem, później żywioł, który zalał tysiące gospodarstw i zabił czternaście osób. Koszty usuwaniu skuktów powodzi - ogromne.
Politycy za to, że nie wprowadzili stanu klęski żywiołowej zapłacą niewiele, ale to ostatecznie zweryfikują wyborcy. Argumentów za i przeciw jest kilka. Po pierwsze przy wprowadzeniu stanu nadzwyczajnego można było nakazać ewakuacji i zmniejszyć rozmiar akcji ratowniczej.
Pomoc docierałaby szybciej, skuteczniej i w ogóle by docierała. Ponadto wojewodowie i starostowie mieliby większe pole manewru, a mieszkańcy nie martwiliby się, co zrobić ze swoim dorobkiem, bo stan nakłada obowiązek przyjęcia i pilnowania mienia osób poszkodowanych lub ewakuowanych oraz zabezpieczenia zagrożonych zwierząt. Wiele padniętych czworonogów pewnie nie płynęłoby teraz wraz z nurtem rzeki.
Jest też pytanie, co dałby dziś? Międz innymi obowiązkowe badania lekarskie, szczepienia ochronne i inne działania profilaktyczne. Szczególnie ważne teraz, kiedy specjaliści mówią o widmie epidemii.
Jest też druga strona medalu. Ograniczenie swobód obywatelskich i - sprawa, która interesuje polityków najbardziej - przełożenie wyborów na jesień. Stan ogłasza się także w momencie, gdy wszelkie inne konstytucyjne środki zawodzą, a tu nie zawodziły.
Politycy chyba jednak boją się tego, co daje im konstytucja. Trudno tu nie użyć porównania do powodzi w 1997 roku, kiedy prezydentem był Aleksander Kwaśniewski. Oczywiście nikt już nie powtórzy za ówczesnym premierem Włodzimierzem Cimoszewiczem, że ludzie sami są sobie winni, bo się nie ubezpieczyli. I nie ważne, że miał rację. Co innego, że niektórych na takie ubezpieczenie nie stać.
Dziś nikt tak nie powie. Dziś poszkodowani dostaną do sześciu tysięcy złotych, dziś premier obiecuje specjalne ustawy i ogromne środki na usuwanie skutków powodzi.
W takiej sytuacji Kaczyński może jedynie obiecać, że pomoże rządowi w przygotowaniu ustaw dla powodzian (czytaj: nie będzie przeszkadzał). Jednym słowem może niewiele.
Można zaryzykować stwierdzenie, że wielka woda spadła marszałkowi Sejmu z nieba, bo przemierzając krainę wielkich jezior Tusk nabija mu polityczne poparcie i dopóki to się nie zmieni Komorowski cały czas będzie na fali.