Po przejściu frontu przez tereny Zamojszczyzny, do gminy Majdan Sopocki, we wrześniu 1944 przybyła sotnia NKWD( Narodnyj Komisariat Wnutrjennych Dieł) z zadaniem likwidacji żołnierzy polskiego podziemia. Po zakwaterowaniu natychmiast rozpoczęli aresztowania członków Armii Krajowej. Akcja ta o tak dużym nasileniu trwała do końca stycznia 1945 roku. W miejscowości Błudko koło Józefowa znajdowała się gajówka Ordynacji Zamojskiej obok której były kamieniołomy czynne jeszcze z przed wojny. To tu karna sotnia NKWD wybrała miejsce na budowę swojej bazy, obozu pracy dla żołnierzy polskiego podziemia. Począwszy od października 1944 roku rozpoczęto budowę baraków. Teren był oddalony od siedzib ludzkich w środku lasu, spełniał oczekiwania nowego okupanta i doskonale nadawał się na ukryty przed społeczeństwem "gułag". Również w październiku przyjechało Wojsko Polski Ludowej, zakwaterowali się w gajówce. Po kilku dniach pobytu zaczęli wycinać las obok gajówki, przygotowując plac pod budowę obozu. Dość szybko wybudowano trzy baraki o wymiarach 30 m długości, 12 m szerokości. Następnie cały ten teren razem z gajówką ogrodzono trzema rzędami płotu z drutu kolczastego o wysokości 3,5 m. Ogrodzony tern tworzył prostokąt o wymiarach: 200 m dł. i 150 metrów szer. Po wykonaniu koniecznych robót, w drugiej połowie grudnia 1944 roku przywieziono więźniów w liczbie 150 ludzi. Wraz z więźniami przyjechało kolejnych 200 żołnierzy dla ochrony obozu i pilnowania więźniów podczas pracy. NKWD rozsiewało fałszywe informacje iż więźniami są Niemcy. Ponieważ wszyscy więźniowie mówili po polsku wielu ubranych było w polskie mundury wojskowe, i nie bardzo pasowali do zmyślonej wersji, zmieniono wersję i zaczęto mówić że to są Volksdeutsche, którzy współpracowali z okupantem. Komendantem obozu był 24 letni Władymir Konowałow, oficer mówiący tylko po rosyjsku chodzący w polskim mundurze w stopniu kapitana. Wraz z komendantem, obozem zarządzał pełniący funkcję prokuratora, Żyd mówiący po polsku i rosyjsku. On także chodził w mundurze oficera wojska polskiego, o nieznanym nazwisku. Ponad to w kadrze dowódczej obozu było jeszcze 6-ciu oficerów w stopniu poruczników i podporuczników oraz 12 podoficerów. Pozostali byli szeregowcami. Na ogół byli to młodzi ludzie. Część spośród nich p ochodziła z Wi leńszczyzny, gdzie wcześniej należeli do AK, a do prosowieckiej armii "Berlinga" wstąpili, by uniknąć wywózki na Sybir lub więzienia. Byłych Akowców było około 50 osób, a reszta żołnierzy pochodziła z województwa lubelskiego, głównie z Kraśnika, Janowa Lubelskiego, z Chełma, i z Lublina. Ci ostatni stanowili, ramię zbrojne PPR, byli oni żołnierzami Armii Ludowej, Gwardii Ludowej, byli zwolennikami ustroju komunistycznego.
Żołnierze i podoficerowie byli zakwaterowani w dwóch skrajnych barakach, natomiast, w trzecim baraku, który znajdował się w środku, umieszczono więźniów. Barak więźniów był bez podłogi i sufitu. Natomiast oficerowie zamieszkiwali w gajówce. Komendant Konowałow i prokurator zajęli mieszkanie któro znajdowało się około 50 m od baraków i było prywatną własnością jednego z robotników który pracował w miejscowych kamieniołomach Nowiny. Dom stał na placu tychże kamieniołomów. Poprzedni właściciel w czasie pacyfikacji Zamojszczyzny w miesiącu czerwcu 1943 r. wraz z rodziną został wywieziony na przymusowe roboty do Niemiec.
Życie w obozie
Po osadzeniu w obozie więźniów, natychmiast zamknięto dla ruchu istniejącą lokalną drogę, z wiosek Nowiny i Hamerni do wsi Oseredek i Suśca. Więźniów prowadzono do pracy codziennie w trzech grupach. Jedna grupa pracowała w lesie przy wyrębie drzew głownie starodrzewia). Druga grupa pracowała w miejscowych kamieniołomach, które znajdowały się obok obozu w odległości 100 m. Trzecia grupa pracowała przy transporcie urobionego kamienia. Więźniowie ręcznie przepychali wagoniki kolejką wąskotorową z kamieniołomów do stacji kolejowej Nowiny na odległość 2 kilometrów, na rampę, skąd drewno ładowano na wagony kolejowe. Więźniowie pracowali po 10 godzin dziennie, byli traktowani w nieludzki sposób, w bardzo złym stanie, wygłodzeni, wycieńczeni z głodu i zimna. Podczas pracy byli bici, kopani przez strażników oprawców, często do utraty przytomności. Wyżywienie było niedostateczne. Pomimo mrozu i śniegu musieli chodzić do pracy z gołymi głowami. W związku z takim traktowaniem więźniowie w pracy byli mało wydajni. W drodze powrotnej z pracy do obozu, tych wymęczonych więźniów, współtowarzysze niedoli często musieli nieść do obozu. Ponieważ o własnych siłach nie mogli stać po przybyciu kładziono ich na miejscu zbiórki. Wówczas wszystkie grupy spędzano na plac, ustawiano w dwuszeregu i mówiono im, że wszystkich czeka kara, jeżeli nie będą wydajnie pracować. Na oczach wszystkich więźniów, na pół żywych leżących mordowano na dwa sposoby, niektórych pozbawiano życia strzałem z pistoletu w tył głowy na wzór katyński a innych zabijano drewnianymi pałkami wrzeszcząc przy tym że na bandytów to i kuli szkoda. Między innymi prokurator osobiście dokonywał tych morderstw. Głownie jednak to zwykli żołnierze, podoficerowie mordowali więźniów. Za taką postawę byli wyróżniani, i nagradzani, zdobywali też kolejne stopnie wojskowe. Zamordowanych chowano na przygotowanym w odległościom 150 metrów od obozu cmentarzu. Ciała grzebano równo z ziemią, nie robiono żadnych mogił, ziemię z wykopu rozrzucano tak, aby nie pozostały żadne ślady, grobu. Dziś rośnie tam las. W tym małym Katyniu spoczywają prochy 78 więźniów zamordowanych w nieludzki bestialski sposób. Równolegle z funkcjonującym obozem nadal w okolicy trwały poszukiwania Akowców.
W kolejnej części wspomnienia Bronisława Malca ps. "Żegota", uczestnika akcji rozbicia obozu.