W Biłgoraju utworzyli swój bastion, grupując w mieście różne formacje policji, gestapo, żandarmerię, policję porządkową, sonderdienst, służbę leśną, policję polską, ukraińską, policję ochronną tzw. Schipo i regularny oddział Wehrmachtu.
Do członków Armii Krajowej dotarły niepokojące informacje o bestialskich biłgorajskich gestapowcach: Colbie, Mrożku a szczególnie o sadystycznym Majewskim, który wobec przesłuchiwanych stosował cały system wyszukanych tortur.
Polskie podziemie wydało na Majewskiego wyrok. Realizację akcji powierzono oddziałom por. Tadeusza Kuncewicza "Podkowa". Leśne oddziały " Podkowy" kwaterowały na styku obwodów zamojskiego i biłgorajskiego, w rejonach Szczebrzeszyna, Zwierzyńca, Topólczy, Kawęczyna, Lipowca, Tereszpola.
Wydarzenia 6 kwietnia 1944 roku relacjonuje Jerzy Zubrzycki "Zięba" - Drużyna nasza otrzymała rozkaz stawienia się w nadleśniczówce w Panasówce o godzinie 3 nad ranem. Na okres zimowy byliśmy rozformowani i przebywaliśmy w Zwierzyńcu. Natychmiast zaczęliśmy przygotowywać się do wymarszu. Zaopatrzeni w żywność i broń, w sile sześciu ludzi o północy wyruszyliśmy w drogę. Drużynę prowadził "Spokojny", dalej szli "Grom", "Skała", "Żbik", "Sarna". Trasę siedmiu kilometrów pokonaliśmy w dwie godziny. W trakcie wymiany haseł, poznaliśmy głos "Wilczka", który jak się okazało z "Podkową", "Rysiem" i "Kotwicą" przybyli już wcześniej. Nad ranem mieli dołączyć do nas "Dolina" i kilku jego chłopców.
Gajówka była zupełnie opuszczona, stwarzała wrażenie, że gospodarze wyprowadzili się z niej na okres naszej akcji, pozostawiając w niej całe wyposażenie. "Podkowa" zapoznał nas z celem akcji. Jak donosił wywiad, w piątek 7 kwietnia ma przejeżdżać z Biłgoraja do Zamościa Stanisław Majewski, gestapowiec, kat Polaków, któremu udawało się uchodzić cało z wcześniejszych zasadzek. Według obliczeń "Podkowy", samochód z Majewskim powinien przejeżdżać około 9 rano. Zadaniem naszym będzie ostrzelanie i rozbicie samochodu, a głównie uśmiercenie Majewskiego. Leśniczówka stała w bezpośredniej bliskości szosy, zdecydowano wiec, że strzelać będziemy bezpośrednio z okien. Wypełniając czas oczekiwania niektórzy z nas ogrzewali się przy piecu, w którym ogień rozpalił "Kotwica", inni kładąc się na ławkach próbowali nadrobić zarwaną noc. Nagle wpadł stojący na warcie "Wilczek", od strony Zwierzyńca zbliżają się samochody, wykrzyczał jednym tchem. Samochodami mogli jechać tylko Niemcy, a może to podwójna zasadzka na nas potencjalnych zamachowców, pomyślałem w pierwszym skojarzeniu. Poderwaliśmy się z miejsc chwytając za broń. Wszyscy wychodzimy pojedynczo i zbieramy się od strony lasu wzdłuż parkanu, spokojnym głosem ostudził nas "Podkowa". Zza płotu obserwowałem pełne żandarmerii samochody jadące bez świateł w stronę Biłgoraja, było ich sześć. Siedzieliśmy cicho, w starciu z nimi bylibyśmy bez szans. Po tym fałszywym alarmie powróciliśmy do gajówki. Około godziny szóstej pojawił się w gajówce por. Adam Piotrowski "Dolina, zac. "Podkowy" - przyjechał od strony Lipowca, pozostawiając furmankę w lesie. Przybyli z nim "Maf", "Orlicz", "Kaktus" i "Wiarus". Wszyscy byli uzbrojeni w RKM-y. Cała nasza grupa zamachowców była więc doskonale uzbrojona.
Wartę na ganku z lornetką przejął "Zbik", obserwując szosę z Biłgoraja do Zwierzyńca. Dowódcy zaczęli wyznaczać stanowiska ogniowe. "Grom", "Kotwica" zajmują stanowiska w pierwszych dwu oknach, "Orlicz" zajmuje trzecie, wszyscy z RKM-ami. Na strychu w oknach stają "Maf", również z RKM-em oraz "Spokojny", i "Sarna" z kabekami, mają stąd doskonały ostrzał. "Wiarus", "Kaktus" i ja z RKM-ami oraz "Wilczek" z MP mamy zająć stanowiska za płotem. Dla polepszenia widoczności wyrywamy kilka desek w płocie, przygotowując własne stanowiska ogniowe. Po rozdaniu ról "Podkowa" nakazał próbny alarm, rodzaj próby generalnej, wyszła doskonale. Zadowoleni powróciliśmy do gajówki.
Zaczęły się długie denerwujące kwadranse oczekiwania. Po około dwu godzinach "Żbik" dał znak, że widzi samochód osobowy zbliżający się od strony Biłgoraja. Bardzo szybko zajmujemy swoje stanowiska, wykorzystując w tym celu wcześniej przygotowaną dziurę w płocie i zalegamy wzdłuż szosy. Nagle "Kaktus" zarządza wycofanie się za ogrodzenie w obawie spalenia akcji, gdyby okazało się, że to inny samochód. Z wysokości strychu nasi koledzy mieli zupełnie inny ogląd sytuacji na szosie. Kiedy zauważono samochód i gdy zbliżył się na taką odległość, że rozpoznano w nim Majewskiego, "Gromowi" próbującemu oddać pierwszą serię przydarzył się niewypał, być może Majewski, który prowadził auto usłyszał suchy trzask zamka, być może wyczuł intuicyjnie niebezpieczeństwo, wskutek czego gwałtownie dodał gazu. "Grom" zarepetował oddając długą serię w stronę pędzącego już z dużą szybkością auta. W tej sytuacji pozostali zdążyli oddać tylko kilka krótkich serii. Gdy przeciskałem się z powrotem przez dziurę usłyszałem pierwsze serie RKM-ów. Byłem wściekły. Ledwo zdążyłem zrobić w tył zwrot, a już ukazał się odkryty samochód osobowy z czterema pasażerami jadący z dużą szybkością. Były w nim dwie kobiety i dwóch mężczyzn. My także zaczęliśmy strzelać do auta, ja przez dziurę, "Wiarus" bezpośrednio przez deski w płocie. Rozpoczęła się potężna kanonada, pomimo tego auto pędziło nadal w stronę Zwierzyńca. Ponieważ byliśmy jedynymi zajmującymi pozycje poza gajówką wyskoczyliśmy we trzech na szosę i pomimo powiększającej się odległości bez większej już nadziei strzelaliśmy w stronę samochodu. Nagle auto zatrzymało się, szczęśliwi biegniemy w jego stronę razem z "Podkową", który w międzyczasie dołączył do nas. Po przebiegnięciu kilkuset metrów ku naszemu zdumieniu, auto rusza i znika za zakrętem. Jesteśmy zrozpaczeni. "Podkowa" ciska gromy na całą naszą trójkę. W obawie przed żandarmerią zarządził natychmiastowy odwrót. Po kilku godzinach forsownego marszu polami docieramy do bazowego bunkra w lesie w okolicy Kawęczyna. Wieczorem nasza zwierzyniecka szóstka dotarła do domów. Tu dowiadujemy się, że Majewski dojechał do Zwierzyńca na przestrzelonych oponach, samochód wyglądał jak sito, sam Majewski został trafiony kulą, która przedziurawiwszy karoserię, spłaszczona, trafiła Majewskiego w bok wyrywając mu dziurę w ciele. Wstępnie zaopatrzony w szpitalu w Zwierzyńcu został odwieziony do Zamościa, gdzie zmarł następnego dnia.
Dziwnym trafem dwie kobiety i żandarm, którzy towarzyszyli Majewskiemu uszli z życiem. Według wiarygodnych relacji, Majewski miał skonać w okropnych męczarniach z powodu szarpanej rany i dużego upływu krwi. Dopiero na łożu śmierci przypomniał sobie, że jest Polakiem, wzywając po polsku Matkę Boską, żonę i dzieci.
Nasza akcja osiągnęła swój cel, uwolniła okoliczną ludność od jednego z największych zbrodniarzy Zamojszczyzny, była także przestrogą dla potencjalnych kandydatów na kolaborantów z okupantem.
Pomimo upływu 65 lat od tej akcji nadal istnieje ta sama gajówka usytuowana na granicy powiatów zamojskiego i biłgorajskiego, na szczycie góry Panasówka. Dziś mieści się tam hotel z restauracją.
Opracowano w oparciu o materiały inż. Jerzego Jóźwiakowskiego ps. "Ragis".