Takiej formy prezentowania swojej racji się nie spodziewałem. Dwa dni i dwa poważne incydenty, które można pewnie nazwać przykładami skrajnej głupoty. Mnie jednak nie dziwią z dwóch powodów. Po pierwsze, dziś wszystko co o krzyż lub z krzyżem jest związane świetnie się sprzedaje, a każde - nawet idiotyczne zachowanie trafi do mass mediów.
Jedni idą pod Pałac, drudzy w Internecie umieszczają na przykład ogłoszenie o pracę: " Poszukiwany obrońca krzyża. Zakres obowiązków, czuwanie przy krzyżu. Wymagania: znajomość podstawowych polskich modlitw i pieśni religijnych, dyspozycyjność, umiejętność współpracy w grupie"
Po drugie, ludziom puszczają nerwy. Po prostu. Wiecie Państwo ile to już trwa? Dobrych kilka tygodni!
I trochę jeszcze potrwa.
Co najmniej kilkanaście dni. Do czego ludzie są jeszcze zdolni? Teraz, nie zdziwiłaby mnie powtórka z ostatnich dni.
"Jedno jest pewne - w zmienionej atmosferze, po wygaszeniu choć części emocji, powinna zapaść decyzja o upamiętnieniu wszystkich 96 ofiar katastrofy pod Smoleńskiem, z prezydentami Lechem Kaczyńskim i Ryszardem Kaczorowskim na czele. W obecnej atmosferze wydaje się to zadanie trudne - jeżeli nawet nie beznadziejne. Przecież konflikt politycznej natury podzielił nawet rodziny ofiar" - zauważył słusznie prezydent Bronisław Komorowski we wczorajszym wywiadzie dla Rzeczpospolitej.
Czyli stoimy w miejscu. W tej całej dyskusji bardzo rzadko słyszę pytanie "gdzie jest Jarosław Kaczyński?". Skoro na nic zdały się apele Kościoła, dziwie się, że były premier nie zaapeluje o skończenie tego gorszącego sporu, bo jego apel byłby zapewne skuteczny.
Na razie prezes Prawa i Sprawiedliwości skupia się jednak na walce z Bronisławem Komorowskim, choć od wyborów minął ponad miesiąc. Choć zdaniem Kaczyńskiego, Komorowski "…w dużej mierze został on wybrany prezydentem przez nieporozumienie, bo jestem przekonany, że bardzo wiele osób, które na niego głosowały zapateryzmu w Polsce nie chce."
Cóż… Przegrywać też trzeba umieć.